Rozdział I - "Początek i pierwsze spotkanie"
Wszystko zaczęło się 23 maja 2013 roku, pamiętam ten dzień
wyjątkowo dobrze ,ponieważ tamtego dnia po raz pierwszy zdobyłam się na odwagę
by powiedzieć „cześć” Danowi – chłopakowi z okolicy który od dawna mi się
podobał. Do dziś pamiętam jego zawadiackie spojrzenie wielkich zielonych oczu,
platynową grzywkę opadającą na czoło ,niesamowicie białe zęby i
charakterystyczny akcent. Rodzice Dana byli Szwedami, sprowadzili się na nasze
osiedle parę miesięcy wcześniej, przed wybuchem epidemii. Przez naszą osiedlową
społeczność uważani byli za niesamowicie sympatycznych ludzi, rodzice Dana - Mattias
i Hanna wpadali w niedzielne popołudnia na grille, organizowali rodzinne pikniki.
Na jednym z takich pikników pierwszy raz ujrzałam swój ideał – Dana oczywiście,
od tamtego czasu niemal obsesyjnie przesiadywałam w oknie by patrzeć jak wraca
ze szkoły, gra w kosza na osiedlowym boisku. Uwielbiałam jego śmiech,
wyzywający i uroczy zarazem. Zaraz zaraz czy śmiech może być uroczy ? Whatever,
koniec tych wspomnień bo się rozmarzę. Może wspominałabym Dana o wiele lepiej
gdybym nie musiała go zabić.
Na czym to ja .. ? Oh tak, wszystko zaczęło się 23 maja 2013
roku, siedziałam na kanapie czekając na mamę która pojechała na zakupy do pobliskiego supermarketu i wcinałam
moje ulubione suszone banany. Pisałam smsy ze swoją przyjaciółką Jessie i
znudzona jej opowieściami o drużynie szkolnych cheerleaderek włączyłam telewizję.
Na
kanale pierwszym leciał reportaż o gepardach, który po kilku minutach został
przerwany przez specjalne wydanie wiadomości. Czarnoskóra dziennikarka nieco
zdenerwowanym głosem odczytywała orędzie prezydenta Stanów Zjednoczonych
dotyczące dziwnej choroby która opanowała ludność całej Alabamy. Z przemówienia
wynikało ,że aż do odwołania wszyscy mieszkańcy stanu Georgia i Florydy mają
pozostać w domu zaopatrzywszy się wcześniej w żywność i wodę na kilka tygodni.
Pamiętam strach który
mnie wtedy ogarnął kiedy w panice zaczęłam biegać od spiżarni na strych i z
powrotem pakując do kartonów krakersy, kompoty , słoiczki z pulpetami i pasztecikami które babcia pichciła przez całą
zimę. Jeszcze nie wiedziałam że właśnie te zapasy uratują mi życie. Zamknęłam
wszystkie okna i drzwi, dosypałam swoim rybką karmę i ukryłam się na strychu
zamykając drzwi na klucz. Przez następne kilka godzin maleńkie osiedle pod
Atlantą i całe miasto zmieniły się nie do poznania.
Nie pamiętam jak wiele razy dzwoniłam do mamy , taty ,
Xawiera- swojego brata. Nie wiem ile wiadomości wysłałam do Jessie zamknięta na
strychu, słysząc to co działo się przed domem i w całej okolicy, nie odważyłam
się nawet wyjrzeć przez okno. Słyszałam odgłosy klaksonów samochodowych dobiegających
z miasta, helikoptery, strzały i rozrywające
serce krzyki ludzi.
Trzeciego dnia zapanowała kompletna cisza. Nie słyszałam
samolotów, warkotów silników samochodowych, szczekania psów. Atlanta wydawała
się być martwa. Jeszcze wtedy nie wiedziałam że miasto jest dosłownie „MARTWE”.
Siedziałam na strychu ukryta pośród starych mebli i obrazów całkowicie
przerażona. Nie wiedziałam co się stało, co to za choroba która opanowała ludzi.
W całkowitej ciszy przeszukiwałam szafy w których leżały zapleśniałe
książki ,rodzinne fotografie. W starym kufrze znalazłam przeżarte przez mole
białe futro, i miecz samurajski Xawiera w jasnej skórzanej pochwie. Mój starszy
brat lubował się w niebezpiecznych przedmiotach, niejednokrotnie tata
rekwirował z jego pokoju niebezpieczne przedmioty takie jak kastety, noże
myśliwskie i kusze wykonane własnoręcznie przez Alana- brata Jessie. Strych był
miejscem w którym każde z nas coś ukrywało, on chował tu broń, ja chowałam
tutaj nielegalne substancje.
Nie myśl sobie, że jestem jakimś tam marginesie, o nie. Po
prostu zawsze lubiłam imprezować, jestem młoda powinnam się bawić, dostać się
na studia, znaleźć dorywczą prace w McDonaldzie, kupić sobie kota ,zakochać się
,stracić dziewictwo ,a nie! Ukrywać się w pierdolonych piwnicach i opuszczonych
domach! Nieodwracalnie utraciłam młodość.
Wracając do tamtych dni, siedziałam na strychu odkrywając
coraz to lepsze gadżety mojego brata, oraz resztki marihuany zbunkrowane w
starych gumowcach mojego ojca. Nie pytaj dlaczego takie miejsce.
Czwartego dnia
usłyszałam ciche stukanie w drzwi wejściowe, moją pierwszą myślą było to, że
ktoś przybył by mnie uratować. Wyplątując się z wygodnego aczkolwiek
śmierdzącego futra zleciałam po schodach na parter i nie zaglądając przez
wizjer otworzyłam drzwi na całą szerokość.
W pierwszej chwili nie poznałam go .Przede mną stał Dan,
pewnie w innych okolicznościach moje ciało drżałoby z radości na jego widok, jednakże
wtedy jedyne drżenie wywołane było przez strach. To nie był już dawny Dan o
pięknych oczach i zębach białych jak śnieg. Miał na sobie siwą, poplamioną
bluzkę, jasne jeansy które wyglądały jakby właśnie zakończył kąpiel we krwi.
Jego twarz była sina, pokryta licznymi rozcięciami. Piękne zęby Szweda były
wyszczerzone w obrzydliwym grymasie a z pomiędzy nich wystawały zakrzepłe kupy
krwi.
Na mój widok Dan
zaniósł się dziwnym jękiem? Krzykiem? I ruszył wielkimi krokami w moją stronę, chciał
mnie zabić, to nie budziło moich wątpliwości. Moja mama całe życie krzyczała na
mnie gdy oglądałam Resident Evil i jakieś inne filmy o ząbiakach które ją
przerażały. Przez chwile poczułam się jak bohaterka horroru, gdy to coś wpadło
za mną do domu i pobiegło za mną do salonu. Nie wiedziałam co zrobić, jak się
bronić.
Może to śmieszne ale zapamiętałam z pewnego horroru scenę w
której młoda dziewczyna zabija potwora pogrzebaczem kominkowym. Ominęłam kanapę
i regał na którym stała zabytkowa porcelana mojej mamy by dotrzeć do kominka.
Wszystko potoczyło się tak szybko ,pamiętam swój stłumiony krzyk gdy to coś
chciało mnie ugryźć, pamiętam przewrócony regał i trzask tłuczonych naczyń.
Sama nie wiem jak to wszystko się stało, już po chwili było po wszystkim.
Stałam w salonie i płacząc okładałam nie ruszające się zwłoki aż została z nich
krwawa miazga.
Opamiętałam się na tyle by zamknąć drzwi wejściowe, jednakże
widok jaki zastałam na trawniku i przed domem niemal zwalił mnie z nóg. Wszędzie
leżały zwłoki, walizki i ta krew. Wszędzie dookoła krew. Wróciłam do domu na
sztywnych nogach i poczłapałam do swojego azylu na strychu. Dokładnie
zabarykadowałam klapę i zasłoniłam okno. Położyłam się na futrze
które służyło za moje leże i płakałam. Płakałam za rodzicami i Xawierem.
Połączyłam fakty i wszystko zrozumiałam. Apokalipsa zombie nadeszła ,a ja
zostałam sama.
Świetny! Serio nigdy nie czytałam takiego opowiadania. Jestem pod ogromnym wrażeniem, serio! Dodaje blog do zakładek ulubionych i najczęściej przeglądanych. Kiedy next? :D
OdpowiedzUsuńTak wgl w ustawieniach zmień sobie by również anonimowi mogli komentować, wówczas również inni powiedzą Ci jaki ten blog jest oryginalny i rewelacyjny! (:
Pozdrawiam i życzę weny czekając niecierpliwie na następny rozdział.